Skip links

Umierać przy Franku Sinatrze

Czytelniku,

Wyobraź sobie taką sytuację. Duszna duża sala szpitalna, która mieści w sobie około 9 łóżek. Neurologia ogólna. Część pacjentów na oddechu wspomaganym, czyli w tej najprostszej czynności pomaga im duża maszyna, która zagraca cenne miejsce, do tego stopnia, że trzeba wciągać mocno brzuch żeby zrobić coś obok pacjenta. Za oknem piękny maj. Zapach bzów za oknem unosi się w całej sali, ale mimo wszystko nie udaje się mu zdominować zapachu szpitala. Co chwilę, przy lądowaniu helikoptera transportującego innych chorych, otwierają się stare okna, które już nie wytrzymują. Remont to remont. Skończy się za jakieś 20 lat. Za szybą w dyżurce pielęgniarskiej gwar i zamieszanie. Jedna z nas przygotowuje leki, jedna układa na wózku. Część pomaga pacjentom z niedowładami i porażeniami zmienić pozycję. Przecież na plecach i pośladkach nie może pojawić się nawet małe zaczerwienienie. To świadczy o nas – pielęgniarkach. Tuż przy drzwiach obok łóżka siedzi starszy Pan – w najlepszym stanie ze wszystkich.  Z jego starego radia leci Frank Sinatra – ,, I love you baby”. W pewnym momencie każdy zaczyna nucić pod nosem razem z Frankiem. Praca idzie sprawniej. Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie fakt, że na łóżku obok, za parawanem umiera kobieta. Nic nie da się zrobić. I w tym momencie zaczynam się zastanawiać, przy jakiej piosence chciałabym umierać, gdybym mogła wybrać? Czy istnieje taka możliwość, żeby pogodzić się ze swoją śmiercią? Żeby nie było szkoda, że piękny maj, że niesamowity Frank, a tu trzeba się żegnać?

 

Na razie za mną kilka tysięcy godzin spędzonych na oddziałach szpitalnych w czasie studiów. Jestem na początku swojej drogi zawodowej i z całego serca sobie życzę, żebym nigdy nie znalazła na te pytania odpowiedzi, bo tylko w ten sposób będę potrafiła zawsze spojrzeć na pacjenta jak na człowieka.

W. czepku urodzona.

0 0 głosy
Ocena artykułu
17 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Jane Kowalski
6 lat temu

W tym roku odbywałam swoje pierwsze praktyki w szpitalu – właśnie pielęgniarskie. W mojej głowie oprócz cudownych wspomnień z podziękowań pacjentów, którym pomagałam wracać do zdrowia, zagnieździły się obrazy osób odchodzących z tego świata. Jedną z takich kobiet pamiętam szczególnie. bardzo chciała, żeby córka mogła z nią zostać dłużej nie przewiduje regulamin, nalegała. Właśnie tego dnia jej stan się niesamowicie poprawił. Skończył się czas odwiedzin na oddziale, pani zadowolona trzymała córkę za rękę i tak odeszła. Niespodziewanie dla nas. Jednak dlaczego akurat tego dnia tak nalegała na obecność bliskiej osoby? Czy przeczuwa się to?
Możliwość obcowania z pacjentami zrodziła w mojej głowie naprawdę ogromną ilość pytań. Następne praktyki odbywam na SORze, ciekawe czego tam będzie mi dane doświadczyć.
Pozdrawiam cieplutko.

Karolina
6 lat temu

To mi przypomina Wielki Piątek na Oddziale Intensywnej Terapii… Jedna pielęgniarka, wierząca i głośno to deklarująca ;), włączyła z youtube na komputerze na sali pieśni wielkopostne. Na monitorze przy pewnej starsza pani, która już od jakiegoś czasu leżała w stanie agonalnym, parametry zaczęły spadać… Umarła przy wielkopostnych pieśniach. “Czekała na Wielki Piątek”, mówiła pielęgniarka.

Anna Zet
Anna Zet
5 lat temu

Usłyszawszy pytanie o piosenkę przy umieraniu…Wspomniał mi się obrazek takiego odejścia w stylu, które zostaje w głowie, a tyczyła się Pana przesympatycznego, który szykował się już powoli do wypisu, a tu nagle wieczorem akcja reanimacyjna u niego i masaż serca przy dźwiękach radosnej kolędy z telewizora, która zachęcała do życia i świętowania, a nie żałoby. A z tą żałobą musiała się rodzina zmierzyć przy pustym już wigilijnym stole.
Jak zamknąć wszystko w pracy po wyjściu i nie myśleć o tym, kiedy zewsząd kolędnicy, “Wesołych Świąt!” dzwoneczki, sypiący śnieg…? Bóg się rodzi, a ja truchleję.
Pozdrawiam serdecznie

Asiek
Asiek
5 lat temu

Historia o umieraniu przypomniała mi moje praktyki na Oddziale Medycyny Paliatywnej. Tam miałyśmy swoje pierwsze praktyki. Paradoksalnie. Inne grupy poszły na neurologię, internę.. A my na Paliatyw czyli dość ciężki oddział jak na pierwszy rzut. Pamiętam jak w jeden dzień była wizyta a jeden pacjent był w bardzo ciężkim stanie. Wszyscy się dziwili bo był przyjęty 3 dni wcześniej i jeszcze wczoraj chodził. Miał bardzo wysoką temperaturę i bardzo ciężko oddychał. Chodziłyśmy jak te cielaczki za grupą lekarzy i pielęgniarek i widziałam jak stanęli nad tym Panem i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Poszli dalej a ja nie mogłam przestać o nim myśleć. Miała dojechać żona bo ją zawiadomili. Ciągle urywałam się z wizyty i wracałam do niego. Ocierałam mu czoło wilgotną szmatką i w pewnym momencie chwyciłam go za rękę. Tak po prostu taki odruch. Wyszłam z sali i po chwili wróciłam znowu a on już nie żył. Żona nie zdążyła. Ale ja tak.
Teraz pracuję na intensywnej terapii i gdy widzę że ktoś odchodzi wciąż mam ten zwyczaj. Podchodzę i chwytam za rękę. Mówię po cichu że może już iść i nie musi się bać. Odmawiam modlitwę. Myślę, że to pomaga bo faktycznie większość ludzi po chwili odchodzi. Nikt nie powinien być sam gdy umiera. Tego nauczył mnie paliatyw. I tego uczy mnie intensywna.

17
0
Chętnie poznam Twoje przemyślenia, proszę o komentarz.x